Zmarł Andrzej Pityński. Mówił: Także walczę, moją bronią jest sztuka!

TAKŻE WALCZĘ, MOJĄ BRONIĄ JEST SZTUKA

18 września 2020 r. zmarł Andrzej Pityński, rzeźbiarz-monumentalista. Był przewodniczącym Kapituły Nagrody im. Michała Krupy „Wierzby” przyznawanej corocznie podczas gali Kwartalnika Wyklęci za wyjątkowe upamiętnianie Żołnierzy Wyklętych na niwie artystycznej. Poniższy wywiad zamieszczony został w książce Kajetana Rajskiego „Wilczęta. Rozmowy z dziećmi Żołnierzy Wyklętych”. Tekst pochodzi sprzed korekty redakcyjnej.

 

 

Z Andrzejem Pityńskim, synem por. Aleksandra Pityńskiego „Kuli” i ppor. Stefanii Pityńskiej „Perełki”, Żołnierzy Wyklętych, rozmawia Kajetan Rajski

Gdzie i kiedy urodził się Pana ojciec Aleksander Pityński?

Mój ojciec urodził się 11 marca 1926 r. w Ulanowie. Tam ukończył siedmioklasową szkołę podstawową. Praktykował jako flisak u swojego ojca Andrzeja Marcina Pityńskiego (10.11.1902-26.02.1982), który był retmanem, czyli szefem spławu drewna tratwami na rzekach San i Wisła, od Karpat do Gdańska.

A kiedy urodził się Pana wujek, Michał Krupa?

Wujek Michał Krupa to najstarszy brat mojej mamy. Urodził się w Kuryłówce 26 września 1920 r. Jego ojcem a moim dziadkiem był Piotr Krupa (1895 +1935), listonosz z zawodu. Matką była Maria Staroń Krupa (1899 +1970) z Kuryłówki.

Co Michał Krupa robił przed wybuchem II wojny światowej?

Michał ukończył szkołę podstawową w Kuryłówce. W 1935 r. tragicznie zmarł jego ojciec, osieracając czwórkę małych dzieci, Michała – 15 lat, Stefanię – 10 lat, Staszka – 8 lat i Marynię – 4 lata. Na Michale spoczął obowiązek opieki nad rodziną. Podjął pracę jako drwal przy wyrębie lasu w Nadleśnictwie Brzyska Wola. Po ojcu pozostało małe gospodarstwo rolne, na którym pracowała cała rodzina. Michał wynajmował się także innym gospodarzom w Kuryłówce i okolicy. Było im bardzo ciężko bez ojca.

1 września 1939 r. rozpoczęła się II wojna światowa.

II wojna światowa dla mojej rodziny rozpoczęła się tragicznie. 9 września 1939 r. Ulanów był bombardowany przez Luftwaffe, trzy samoloty zrzuciły dziesięć bomb. Pierwsza bomba uderzyła w podwórko mojego dziadzia Andrzeja Marcina Pityńskiego, zabijając jego najstarsza córkę, szesnastoletnią Józię Pityńską. Dwie jej młodsze siostry, Danusia i Tereska, zostały ranne. Wojsko Polskie wycofało się z Ulanowa 14 września.

Jakie były początki konspiracji na terenach Ulanowa i okolic?

Już w połowie stycznia 1940 r. na terenie Stalowej Woli powstał ZWZ. W Ulanowie działała również Narodowa Organizacja Wojskowa, połączona później z AK. Dowodził nią urodzony w Racławicach koło Niska mjr Kazimierz Mirecki „Żmuda”. Pod jego rozkazami działał leśny oddział partyzancki NOW-AK „Ojca Jana” – Franciszka Przysiężniaka, który w maju 1943 r. podporządkował się cichociemnemu płk. Leonardowi Zub-Zdanowiczowi „Ząb” z NSZ.

Kiedy Michał Krupa zaangażował się w działalność konspiracyjną?

Po wkroczeniu Niemców na Zasanie wzmożyła się ukraińska walka przeciwko Polakom. W 1941 r. ukraińska policja, SS i Gestapo, pod nieobecność Michała, spaliła gospodarstwo Krupów, dom, stajnię i stodołę. Ukraińcy zrabowali konia, dwie krowy, drób i cały sprzęt gospodarczy, wszystko zrównali z ziemią. Maria Krupa wraz z dziećmi uciekła za San do Starego Miasta i zatrzymała się u kuzynów.

Jednym z Ukraińców był policjant z Kuryłówki, który osobiście palił i rabował mienie Krupów, a którego Michał dobrze znał. Kilka dni po spaleniu Krupów Michał w biały dzień pod cerkwią w Kuryłówce zarąbał go siekierą, zabierając broń i granaty. Od tej pory był poszukiwany przez gestapo i Ukraińców. W kilka tygodni potem trafił do oddziału Franciszka Przysiężniaka „Ojca Jana”. W oddziale był erkaemistą, celnie strzelał, jego odwaga graniczyła z szaleństwem. „Ojciec Jan” zawsze wystawiał Michała na szpicę w trakcie przemarszu oddziału.

W oddziale „Ojca Jana” był do jego rozbicia przez Niemców w Grabach 27 grudnia 1943 r. Tylko zimna krew Józefa Zadzierskiego „Wołyniak”, który celnymi seriami z erkaemu osłaniał wycofujący się oddział, uratowała go od kompletnej klęski. Po tej akcji „Wołyniak” odszedł z oddziału „Ojca Jana” i stworzył swój własny oddział na Zasaniu. Podporządkował się mjr. Kazimierzowi Mireckiemu „Żmudzie” i kwaterował w Kuryłówce, Tarnawcu i okolicznych lasach, które Michał bardzo dobrze znał, pracując tam przy ich wyrębie. „Wołyniak” darzył Michała wielkim zaufaniem. Michał był jego „prawą ręką”, osobistym ochroniarzem. W oddziale brał udział we wszystkich walkach, w bitwie pod Kuryłówką był amunicyjnym, wozem z dwoma końmi dostarczał amunicję i granaty na pierwsze linie walki z Armią Czerwoną i NKWD.

Co nam może Pan opowiedzieć o latach spędzonych pod okupacją niemiecką przez Pana ojca?

Mój tatuś mając 16 lat uciekł z domu do lasu i wstąpił do oddziału „Ojca Jana”, gdzie odbył podchorążówkę. Miał pseudonim „Kula”. W oddziale tym brał udział w walkach z Wehrmachtem, SS, Kałmukami i Ukraińcami współpracującymi z Niemcami. Walczył pod Groblami – 12.05.1943, pod Biłgorajem – wrzesień 1943, pod Dąbrowicą – październik 1943, pod Hutą Deręgowską, pod Zdziarami – 15.07.1943. 27 grudnia 1943 r. w Grabach doszło do wspomnianego rozbicia oddziału „Ojca Jana”, zaskoczonego i okrążonego przez Niemców.

Przy którym oddziale pozostał „Kula”?

Mój ojciec pozostał w oddziale „Ojca Jana”.

Jaki był dalszy szlak bojowy Pana ojca?

22 lutego 1944 r. oddział przeprowadził wraz z sowieckimi partyzantami Petra Werszyhory atak na sąd w Ulanowie, gdzie stacjonowali żołnierze Luftwaffe. Prawe skrzydło sądu zostało wysadzone w powietrze, wielu Niemców zginęło. W nocy z 23/24 kwietnia 1944 r. oddział przejął lotników angielskich zestrzelonych przez Niemców.

W czerwcu 1944 r. w Lasach Janowskich na Porytowym Wzgórzu doszło do największej bitwy partyzanckiej na ziemiach polskich. Połączone oddziały AK, NOW, NSZ, BCh, AL i partyzantki sowieckiej – w sumie trzy tysiące ludzi, zostało okrążonych przez 30 tys. Niemców. W bitwie poległo ponad tysiąc partyzantów.

Po tej bitwie Aleksander Pityński dostał się do Ulanowa, gdzie zastało go tzw. wyzwolenie.

W lipcu 1944 r. front Armii Czerwonej dotarł do Ulanowa. Wtedy to mój ojciec wraz z oficerem sowieckim poszedł na zwiady. Przepłynęli San wpław i dotarli do okopów niemieckich. Niemców już tam nie było, wycofali się na Rzeszów. Ojciec wziął do niewoli dwóch maruderów, Francuzów z armii niemieckiej, których potem sowieci rozstrzelali. Po przejściu Armii Czerwonej przyszło NKWD. 14 listopada 1944 r. cały Ulanów został okrążony przez NKWD. W każdym domu pojawili się sowieci i nastąpiły aresztowania akowców i ich przesłuchiwania na posterunku w Ulanowie. Wyselekcjonowano około stu obywateli Ulanowa, których wywieziono na Sybir, do obozów Borowicze i Jegolsk. Wielu stamtąd nie powróciło. „Kula” był wśród zatrzymanych i miano go wywieźć na Sybir. W brawurowy sposób uciekł z posterunku w Ulanowie, prowadzony przez sowieckich żołnierzy pod bagnetami korytarzem skoczył z pierwszego piętra przez szybę w oknie na głowy sowietów otaczających posterunek i w wielkim zamieszaniu, znając doskonale ulanowski teren, udało mu się zbiec. Kilka dni ukrywał się w kościele na strychu. Później przeprawił się przez San i dołączył do oddziału „Wołyniaka” stacjonującego wtedy w Kuryłówce.

„Ojciec Jan” – Franciszek Przysiężniak, pierwszy dowódca Aleksandra Pityńskiego, to jeden z dowódców podziemia niepodległościowego po zajęciu ziem polskich przez wojska sowieckie. Najpierw się ukrywał, ale wkrótce spotkała go straszna tragedia – w kwietniu 1945 r. w Kuryłówce została zabita przez UB jego 23-letnia żona Janina Przysiężniak „Jaga”, będąca w siódmym miesiącu ciąży. Czy zna Pan może bliżej to wydarzenie?

„Ojciec Jan” pod koniec lipca 1944 r. rozwiązał oddział, a broń ukrył. W grudniu 1944 r. został aresztowany przez NKWD w Jarosławiu i przekazany UB, ale miał fałszywe dokumenty i został zwolniony. Nie angażował się w konspirację. Ale w Wielki Czwartek, 30 marca 1945 r., UB aresztowało jego żonę. Po nocnych przesłuchaniach załadowano ją na samochód i w towarzystwie ubowców zawieziono do Kuryłówki. Kazano jej wysiąść i iść do domu rodziców. Gdy przeszła kilkanaście metrów, ubek Machaj z Niska wystrzelił do niej z pepeszy w plecy. Ubowcy odjechali. „Jaga” żyła jeszcze, gdy pół godziny później przybył „Wołyniak” ze swoimi ludźmi. Po przeniesieniu do izby zmarła po pół godzinie.

Po utracie żony i nienarodzonego dziecka Franciszek Przysiężniak objął dowództwo oddziałów leśnych okręgu „San”. 7 maja 1945 r. jego oddział stoczył jedną z największych bitew polskich rozbijając kolumnę oddziałów NKWD pod Kuryłówką koło Leżajska i zabił 57 enkawudzistów. W bitwie tej w oddziale „Wołyniaka” wziął udział Pański ojciec i został ranny. Co Panu o tym opowiadał?

Posiadam relację pisemną ojca, którą za chwilę przytoczę. Ojciec wziął udział w tej bitwie jako dowódca drużyny, erkaemista. Wojska sowieckie próbowały okrążyć oddział „Wołyniaka” w Kuryłówce. Na pomoc pospieszyły oddziały partyzanckie „Majki” i „Radwana”, stacjonujące niedaleko. Zrobił się kocioł w kotle. Oddział „Wołyniaka” bronił się okrążony przez sowietów, a sowieci byli okrążeni przez oddziały „Majki” i „Radwana”. Wywiązała się śmiertelna walka, w której Armia Czerwona poniosła klęskę, oprócz zabitych miała setki rannych, wiele zniszczonych samochodów pancernych. 8 maja wzmocnione wojska sowieckie w odwet za klęskę spacyfikowały Kuryłówkę. Wioskę spalili, tylko kominy zostały, wiele osób zostało zastrzelonych, w tym kobiety i dzieci, kilkoro Ruscy skrępowali drutem kolczastym, oblali benzyną i żywcem spalili. W tym samym czasie państwa Europy Zachodniej i USA świętowały zakończenie wojny w Europie…

A oto fragment z pamiętnika mojego ojca, który był opublikowany w Nowym Dzienniku 10 czerwca 1986 r. pt. „Pod Kuryłówką jeńców nie brano”:

Erkaem bił od Leżajska, „Wołyniak” zarządził zbiórkę, puścił kilku konnych na rozpoznanie. W kilka godzin od naszego powrotu do Kuryłówki ubezpieczenie od Kulna dało ognia. Alarm!!! Ruscy idą. Nastąpiła bezładna wymiana strzałów. Szpica Ruskich trafiła na zdecydowany opór i wycofała się w leśny masyw pomiędzy Kulną a Orzaną. Znad Sanu od Starego Miasta pruł ruski snajper, dwóch naszych już położył trupem. Po godzinie zamilkł. Chłopcy przynieśli ruską zeriatkę z lunetą. Dopadli go żywcem. Pukanie trwało do późnej nocy. Trzymają nas na kontakcie, czekają na posiłki, jutro nas zaatakują, powiedział „Wołyniak”. O drugiej w nocy byliśmy już na pierwszej linii okopów. Pluton mój obsadził stanowiska na wschodnim odcinku wioski, z widokiem na Kulno i Orzanę. Rano około piątej Ruscy ruszyli. Wychodzili z lasu plutonami i rozwijali się w tyralierę. Tyraliera Ruskich zaczęła rzednąć, co drugi, trzeci padał i okopywał się. W odległości pół kilometra od naszych pozycji zatrzymali się. Trzy postacie oderwało się od linii, dwóch z nich założyło hełmy na pepesze, podnieśli ręce do góry i szli w naszym kierunku krzycząc: komandir!, komandir!. „Wołyniak” podjechał na siwym do mojego stanowiska, zeskoczył z konia, kiwnął na mnie: „Kula” za mną, ubezpieczaj! Przeskoczył okop i ruszył szybkim krokiem w kierunku trzech Ruskich. Wyskoczyłem z okopu, odbezpieczyłem Diegtiarowa i ruszyłem za nim. Trzymaj dystans, jak tylko coś, to wal!, rzucił za siebie „Wołyniak”. Zatrzymałem się może na dwadzieścia kroków od ich spotkania. Ruski w stopniu majora zasalutował, „Wołyniak” mu odpowiedział. Ubezpieczenie Ruskiego majora trzymało też dystans, hełmy założyli na głowy, pepesze zawieszone na ramieniu niedbale kiwały się w naszą stronę. Rozmowa szła po rusku, wywnioskowałem, że major próbuje przekonać „Wołyniak” o poddaniu się. W pewnym momencie Ruski wrzasnął: Paczemu wy naszych sołdatów ubijatie. Paczemu wy polskich partizanow strelajetie?, krzyknął mu w twarz „Wołyniak”. Pajdiosz!!! Ruski major złapał „Wołyniaka” za klapę płaszcza, drugą ręką za nagan i szarpnął do siebie. W ręce „Wołyniaka” błysnął Vis, huknęły dwa strzały. „Wołyniak” i ruski major runęli na ziemię, krótką serią z Diegtiarowa ściąłem dwóch pozostałych, sam dostałem z pepeszy po karku, przestrzelili mi lornetkę i latarkę zawieszoną na piersi. W pierwszym momencie myślałem, że rąbnęli się nawzajem. Padnij! – krzyknął „Wołyniak” po mojej serii i zerwał z ruskiego majora mapnik. Czołgając się do pierwszej linii krzyknął: Nie strzelać, podpuścić ich bliżej! Ruscy ruszyli, cała tyraliera szła i biła do nas. Pod ich obstrzałem wpadliśmy na pierwszą linię. Od Leżajska, Łazowa, Tarnawca już grały kaemy. Do nas podeszli na 300 do 400 metrów. Ognia!, poszła komenda po linii, seriami broni maszynowej przygwoździliśmy ich do ziemi. Cała wieś drżała jednym jazgotem strzałów i wybuchów. Ruscy parli do przodu chcąc przebić się do wsi, moździerze zaczęły bić w Kuryłówkę, wieś płonęła. Padł rozkaz wycofania się na drugą linię, bliżej wsi. Sprawnie to poszło, za chwilę w nasze poprzednie stanowiska biły już moździerze. Pętla ruskich zacisnęła się na Kuryłówce, kocioł, zrobiło się gorąco, za plecami płonęła wieś, pękały granaty, przed nami serie broni maszynowej i ryk ruskich idących do ataku. Bagnet na broń!, poleciało po okopach. Zielona rakieta prysnęła w górę, gdzieś tam na tyłach ruskich zza lasu od Dąbrowicy Małej atak. Hura!, hura!, poszło po wszystkich liniach otaczających Kuryłówkę. Wyskoczyliśmy z okopów bezładnie pędząc przed siebie, bijąc z erkaemów. Na lewo od nas równo jak na paradzie szła do ataku podchorążówka z Laszek. Rozbici w tyralierę, z bagnetami na karabinach młodzi polscy chłopcy brali już ruskich frontowców na bagnety. Atak ruskich załamał się. I wtedy na ich tyłach od Kulna, Łazowa, Orzany, Tarnawca wybuchły granaty, zagrały erkaemy „Majki”, „Radwana” i „Mewy”. Ich oddziały uderzyły na tyły ruskiej tyraliery. Zaskoczenie było kompletne, ruscy wpadli w panikę, wzięci w dwa ognie, kocioł w kotle, próbowali uciekać, a wiesz jak się strzela do uciekających, jak do kaczek. Część z nich próbowała się przebić. Seria z erkaemu ścięła mnie z nóg, padłem w gliniastą bruzdę, postrzału nie czułem wcale, dopiero teraz leżąc na rozbryzganym błocie poczułem ciepły, piekący ból nogi, krew waliła przez przestrzeloną na wylot cholewę buta. Cały płaszcz poniżej kolan postrzelany był jak sito. Ostrożnie podniosłem głowę. Hura!, hura! Serie, wybuchy, krzyk, to nasi chłopcy roznosili już Czerwoną Armię na bagnetach – jeńców pod Kuryłówką nie brano.

Ranna została też sanitariuszka Stefania Krupa „Perełka”. Rannych „Kulę” i „Perełkę” położono na jednej furmance i wywieziono z pola bitwy. Tak poznali się Pańscy Rodzice. Gdzie i kiedy urodziła się Pana mama?

Tak się zaczęła ich partyzancka miłość, czego owocem jestem ja, Andrzej Piotr Pityński. Stefania Pityńska z domu Krupa urodziła sie w Kuryłówce 6 września 1925 r., zmarła 15 grudnia 1997 r. w Ulanowie. Odznaczona została Krzyżem Walecznych, Krzyżem AK, Medalem Wojska Polskiego, awansowana na stopień podporucznika.

W jakich okolicznościach zawarli sakrament małżeństwa?

Partyzancki ślub Aleksandra i Stefanii Pityńskiej odbył się w nocy 20 stycznia 1946 r. w kościele w Tarnawcu, pół kilometra od Kuryłówki. Uczta weselna odbyła się w Kuryłówce w domu Krupów, erkaemy na wiwat grały całą noc. Następnego dnia KBW i UB było już w Kurylowce.

Jesienią 1945 r. „Ojciec Jan” wyjechał na Pomorze. Mianowano go komendantem okręgu Narodowego Zjednoczenia Wojskowego na powiaty Brodnica i Wąbrzeźno. Dodajmy, że 15 maja 1946 został po raz pierwszy aresztowany i skazany na cztery lata więzienia. Wyszedł po amnestii w 1947, ale 3 września 1948 został ponownie aresztowany i skazany tym razem na 15 lat więzienia. Osadzono go w więzieniu we Wronkach. Zwolniony został 24 grudnia 1954 r. Z kolei Pański ojciec i wujek walczyli dalej w oddziale „Wołyniaka”. Walczyli z okupantami sowieckimi, kolaborantami oraz z Ukraińską Powstańczą Armią. W jednej z potyczek ranny zostaje „Wołyniak”.

W nocy z 11 na 12 listopada 1946 r. w rejonie Tarnawca, podczas pacyfikacji Zasania przez oddziały KBW i wojska, „Wołyniak” został ranny w prawą rękę powyżej łokcia, w którą wdała się gangrena. Nie widząc wyjścia z sytuacji w nocy z 28 na 29 grudnia 1946 r. w Szegdach popełnił samobójstwo strzelając z Visa lewą ręką w usta. Pochowany został konspiracyjnie na cmentarzu w Tarnawcu. Pochował go jego żołnierz, a mój wujek Michał Krupa „Pułkownik”, obok grobu swojego ojca.

Do postaci Michała Krupy wrócimy w dalszej części naszej rozmowy. Teraz chciałem zapytać, jak potoczyły się losy oddziału i „Kuli” po śmierci „Wołyniaka”?

Po śmierci „Wołyniaka” dowództwo objął Adam Kusz „Garbaty”. Do 1950 r. jego oddział siał terror wśród komunistów. Oddział rozbijał więzienia, rozbijał PGR-y, (ostatni w Cieplicach), rozbrajał posterunki milicji, czasem wysadzał je w powietrze, tak jak to zrobił Michał w Kuryłówce. Wykonywał wyroki śmierci na nadgorliwych UB-kach, donosicielach, milicjantach i ORMO-wcach. Tępił komunistycznych aparatczyków.

UB wykorzystując byłych partyzantów z oddziału „Lisa”, którzy poszli na współpracę, a których „Garbaty” dobrze znał, wprowadzili do oddziału dwóch ubeków z radiostacją, wmawiając partyzantom, że maja kontakt z Zachodem i obiecując ich przerzut. Po dwóch miesiącach oddział został namierzony. 15 sierpnia 1950 r. w Lasach Janowskich, niedaleko Gerlachów, oddział „Garbatego” został okrążony potrójnym pierścieniem. Siły przeciwnika wynosiły trzy tysiące ludzi. Oddział „Garbatego” tylko dwunastu partyzantów. W wyniku bitwy oddział Kusza został rozbity, prawie wszyscy zginęli. „Garbaty” zorientowawszy w sytuacji pierwszy rozwalił dwóch radiotelegrafistów ubeckich, sam zginął w walce. Trzem partyzantom udało się przebić przez trzy okrążenia. Jednym z nich był mój wujek Michał Krupa.

Co się działo z Pańskimi rodzicami po śmierci „Wołyniaka”?

Po śmierci „Wołyniaka” moi rodzice opuścili oddział partyzancki. Mama była w ciąży. Schronili się w Ulanowie i tam się ukrywali wśród rodziny Pityńskich, u Stefana Pityńskiego, starszego brata mojego dziadzia Andrzeja, w domu nad Sanem, czy u państwa Rebelowskich w Ulanowie.

15 marca 1947 r. urodził się Pan. Gdzie się Pan urodził?

Urodziłem się w domu mojego dziadzia, bez lekarza i pielęgniarek. Odebrała mnie babcia i dziadzio.

Niespełna miesiąc wcześniej, 22 lutego 1947 r., ogłoszono amnestię. W kwietniu ujawnił się Aleksander Pityński. Jak Pan sądzi, czy głównym powodem jego ujawnienia były Pańskie narodziny i chęć normalnego życia?

Na pewno moje przyjście na świat, to był główny powód ujawnienia się ojca.

Pomimo ujawnienia Aleksander Pityński tydzień później zostaje aresztowany i poddany torturom w kazamatach ubeckich w Nisku. Jak do tego doszło?

Tydzień po ujawnieniu się w Ulanowie na rynku był jarmark. Tatuś pomagał dziadziowi rozładować wóz ze zbożem. W pewnym momencie podbiegł do furmanki ubek w cywilu z pistoletem w ręce i krzyknął do tatusia: Ręce do góry, bandyto! Tatuś błyskawicznie skoczył z furmanki na głowę ubeka, wyrwał mu pistolet i trzasnął go nim w głowę. Ubek padł nieprzytomny. Rozległy się strzały, cały rynek obstawiony był ubowcami. Tatuś krzyknął: Padnij! Ludzie wpadli w panikę, niektórzy padli na ziemię, inni uciekali przewracając stragany. Tatuś ostrzeliwując się umknął obławie. Wtedy zaczęło się polowanie na niego. W tym czasie burmistrzem Ulanowa był Franciszek Nachajski, młodszy brat mojej babci Marii Nachajskiej. Burmistrz, naciskany przez UB, prosił tatę o oddanie ubekom pistoletu i oddanie się w ich ręce. W przeciwnym razie aresztują całą rodzinę, dwie siostry, brata i rodziców. Mama się ciągle ukrywała. Gdy tatuś z burmistrzem pojawił się na posterunku w Ulanowie, natychmiast został skuty i zawieziony do Niska na UB. Tam wprowadzili go do holu, już na niego czekało sześciu ubeków. Bez słowa zaczęli go bić pałkami. Bili tak długo, aż ustali. Tatuś stracił przytomność. Ocknął się w wannie z zimną wodą. Całe ubranie było w strzępach, on cały we krwi, jeden z ubowców o nazwisku Kendra podtapiał go w wannie. W końcu wywlekli pół żywego i rzucili do piwnicy w małej komórce z wilgotnego betonu, ironicznie zwanej „Londynem”. Zaczęły się mordercze przesłuchania. Interesowali się moim wujkiem „Pułkownikiem” i jego ludźmi. Każdej nocy wleczono go na piętro do pokoju z zakratowanymi oknami. Był tam stół, trzy krzesła i lampa, którą świecili prosto w oczy. Przesłuchiwania były brutalne, skutego przywiązali do drąga i powiesili między dwoma krzesłami, założyli mu maskę gumową przeciwgazową, amerykańskiej produkcji, na twarz, żeby nie krzyczał. Krew waliła z nosa i ust, prawie się w niej udusił. Bili pałkami i stalowymi prętami. Pierwsze uderzenia poszły w pięty i nerki, wszystkie gwiazdy zobaczył, bili po głowie, potem już prawie nie czuł, bo wszystko było odbite. W końcu stracił przytomność i znowu kąpiel i podtapianie w zimnej wodzie. Na jednym z takich przesłuchań, gdy czterech ubowców biło go pałkami, z bólu zerwał pęta na nogach i głową staranował siedzącego za stołem ubeka Krawczyńskiego, który został przywalony stołem. Przywiązanym do pleców drągiem bił nim i głową pozostałych ubeków. Wszyscy uciekli z pokoju barykadując drzwi. Tatuś chciał już siebie wykończyć, z rozpędu zaczął taranować głową drzwi, które pękły na pół. Po trzecim uderzeniu głową w drzwi stracił przytomność. Ocknął się w karcerze „Londynie”. Postanowił zastosować głodówkę, po trzech dniach zaczął majaczyć, poprosił o księdza do spowiedzi, przygotowywał się na śmierć. Wyrwał deskę ze schodków do piwnicy i na niej spał na wilgotnej betonowej podłodze. Przyszedł ksiądz, w trakcie spowiedzi tatuś zorientował się, że to nie ksiądz, ale ubek Kendra w sutannie księdza, ten, który wcześniej go podtapiał. Złapał deskę, na której spał i kilkakrotnie zdzielił nią ubeka, łamiąc mu rękę. Od tamtej pory już nikt po niego nie przychodził, z głodu stracił przytomność. Ocknął się leżąc okręcony kocem na podłodze ciężarówki. Nie mógł mówić ani się ruszać. Czterech ubeków komenderowanych przez por. Krawczyńskiego wiozło go do więzienia na Zamku w Rzeszowie. Po drodze zatrzymali się w lesie, wywlekli tatusia z ciężarówki okręconego kocem i przywiązali do drzewa. Pijąc wódkę z butelki strzelali na zmianę do taty z pistoletów jak do tarczy, a on modlił się w duchu, żeby go wreszcie trafili, to skończyłaby się ta jego udręka. Na Zamku w Rzeszowie wezwano lekarza, który także był więźniem. Gdy on zobaczył ojca w takim stanie, zaczął głośno krzyczeć na ubeków: Coście mi tutaj przywieźli – trupa! To wy będziecie odpowiedzialni za jego śmierć, nie ja! Tatuś w Nisku na UB przesiedział sześć miesięcy i cztery miesiące w więzieniu na Zamku w Rzeszowie.

Jako dziecko jeździłem z dziadziem na widzenia do taty do więzienia. Zawoziliśmy mu paczki raz na trzy miesiące. W końcu wrócił. Z wybitymi zębami, z połamanymi żebrami, ze zmasakrowanym nosem. Był sponiewierany fizycznie, ale był silny duchem. Powiedział do mnie: Jeśli dupę masz z papieru, to kraty w oknach więzienia są z żelaza, jeśli dupę masz z żelaza, to kraty w oknach więzienia są z papieru.

Jednym z oprawców był por. Roman Krawczyński. Czy wie Pan, co dalej działo się z tym ubekiem? Czy dożył 1989 r.? Czy spotkała go za to jakakolwiek kara?

Ubek Roman Krawczyński podobno mieszkał w Zakopanym kolo skoczni, nigdy sie nim nie interesowałem. Kilka lat temu na wystawie w Stalowej Woli „Oprawcy z UB” było jego zdjęcie i krótki życiorys. Urodzony chyba w 1923 r., dzisiaj miałby 91 lat. Przeżył bez kary. Był także Marian Krawczyński, ubek z Warszawy, który mordował polskich patriotów, kto wie, może to jego starszy brat.

Jak dalej potoczyły się losy Pańskiego ojca? Czy władze komunistyczne dały mu spokój?

Nie, zaczęła się ubecka karuzela. Będąc dzieckiem „bandytów”, przechodziłem wraz z nimi gehennę tych, którzy walczyli z czerwoną zarazą.

Jak Pan – jako małe dziecko – wspomina te najścia ubeków na Wasz dom?

Rewizje były częste i brutalne, zawsze nad ranem, o trzeciej lub czwartej godzinie. Wyważali drzwi kolbami, cały dom obstawiony, milicja w hełmach z pepeszami, dwóch ubeków trzymało nas pod bronią, kilku ormowców i milicjantów buszowało po szafach, kredensie, w piwnicy i na stryszku. Rwali podłogi, nawet piec kaflowy rozbili szukając w nim „Pułkownika”. Jedna zimowa noc tuż przed Bożym Narodzeniem utkwiła mi na zawsze w pamięci. O czwartej rano rozbili kolbami pepesz drzwi do domu, wywlekli nas w piżamach na zaśnieżone podwórko. Stałem z dziadziem boso w śniegu, księżyc był w pełni, świecił jasno i widno było jak w dzień. Wtedy zobaczyłem mojego ojca, tylko w białych kalesonach, ze skutymi rękami do tyłu, z zaciśniętymi pięściami, bitego przez sześciu ubowskich zbirów pałkami i kolbami pepesz po głowie, po plecach, po nogach. Krew bryzgała na wszystkie strony, białe kalesony były już czerwone i śnieg już nie był biały, ale czerwony. Dziadzio trzymał mnie kurczowo za ramię, nie płakał i mnie nie wolno było płakać, choć serce mi z bólu mało nie pękło, tylko mama z cicha szlochała. Potem wrzucili sponiewieranego tatę do milicyjnej suki i znowu go długo nie widziałem. Rano zbierałem z dziadziem ze śniegu zakrzepłą krew mojego ojca do słoika, żeby ją wrony nie dziobały. Wtedy po raz ostatni w swoim życiu płakałem. Tatuś do końca swoich dni był prześladowany. W czasie stanu wojennego był internowany w Załężu.

Czy w szkole spotykały Pana przykrości z powodu bycia synem Aleksandra Pityńskiego, siostrzeńcem Michała Krupy? Czy nazywano Pana synem bandyty?

Po szkole podstawowej uczyłem się w Liceum Ogólnokształcącym w Ulanowie. Był to najtrudniejszy okres w moim życiu. Komunistyczny aparatczyk, nauczyciel Michał Maziarz, z pobliskiej wioski, postawił sobie za cel zniszczyć naszą rodzinę. Będąc nauczycielem w liceum ulanowskim usunął ze szkoły młodszego brata mojego ojca, wujka Tadka. Tadeusz poszedł na ochotnika do Marynarki Wojennej. W kilka miesięcy potem znalazł się w więzieniu w Sztumie pod zarzutem współudziału w porwaniu ścigacza torpedowego do Szwecji. Trzech z nich zostało straconych, Tadek dostał 15 lat. Odsiedział 10, był bity i torturowany, zabrali mu młodość i czas na studia. Został zrehabilitowany, ale czasu życia w więzieniu, jaki stracił, nikt mu już nie wróci. Po Tadeuszu przyszedłem do tego liceum ja. Znowu Maziarz miał robotę, tym razem ja miałem być jego ofiarą. Na zebraniu rady pedagogicznej krzyczał: „Komu chcecie dać maturę? Bandycie!!!”. Ale to już był 1964 rok. Maturę zdałem bez problemów. Złożyłem papiery na studia do szkoły oficerskiej Marynarki Wojennej, które zostały odrzucone z powodu przynależności moich rodziców do AK-NOW i NZW. W tydzień potem dostałem wezwanie do WKR-u w Nisku, z przydziałem do saperów. Ale wtedy już uczyłem się dalej w Technikum Wodno-Melioracyjnym w Trzcianie koło Rzeszowa. Po dwóch latach dostałem dyplom technika melioranta. Powróciłem do Ulanowa i zacząłem prace w geodezji jako starszy pomiarowy. Robiliśmy mapy powiatu niżańskiego.

I to wtedy, w grudniu 1967 r., SB, MO i ORMO zorganizowało na Pana prowokację?

Kilku ormowców zaatakowało mojego tatę pod gospodą w Ulanowie. Jeden z ormowców dał mi znać, że: „Ojca ci biją!”. Wyskoczyłem z kawiarni i pobiegłem do gospody. Faktycznie, ojciec krwawił. Szybko rozprawiłem się z czterema podpitymi już ormowcami, gdy w tym czasie do akcji wkroczyli dwaj milicjanci z psem. Po miesiącu odbył się sąd pokazowy po raz pierwszy i ostatni w Ulanowie. W niedzielę, po sumie, spędzili ludzi młodzież licealną do kina „Hel” na środku rynku i tam mnie i tatusia sądzili. Oczywiście przyprowadzono mnie w kajdankach, w eskorcie uzbrojonego w pistolet maszynowy milicjanta. Była to demonstracja ich siły. Sądzono przecież ulanowskiego chuligana. Oczywiście zostałem skazany. To miał być koniec mojej kariery. Wtedy postanowiłem zniknąć z Ulanowa.

W jaki sposób Rodzice tłumaczyli Panu – jeszcze jako dziecku – sytuację, jaka Was spotykała?

Rodzice nic mi nie tłumaczyli, samo życie sprawiało, że byłem poza marginesem komuny. Instynktownie wiedziałem, co mam robić.

Po rozbiciu oddziału „Garbatego” Pański wujek Michał Krupa dalej walczył. Na czym polegała jego działalność w latach 50. XX wieku? Co o niej wiadomo? Jak duża to była grupa?

Po rozbiciu oddziału „Garbatego” Michał działał praktycznie sam. Ukrywał się w leśnych bunkrach, stodołach czy u dalszej rodziny, bo najbliższa rodzina była pilnie obserwowana i podsłuchiwana przez UB.

Kiedy po raz pierwszy spotkał się Pan z Michałem Krupą?

Pierwszy raz spotkałem Michała w lipcu 1957 r., w nocy na polach pomiędzy Kulną a Kuryłówką. Wtedy byłem u babci w Kuryłówce na wakacjach. Było to z niedzieli na poniedziałek. W Kuryłówce był festyn. Pamiętam, jak idąc w niedzielę na Mszę św. do kościoła w Tarnawcu z babcią i Antkiem (mężem Maryni, najmłodszej siostry mojej mamy), kombajny PGR-u kosiły zboże, a ludzie ustawiali snopki w kopy. Dyrektorem PGR-u był facet chyba o nazwisku Parobek. Na sumie ksiądz z ambony grzmiał: „Dzień święty święcić”, „Boża kara ich nie minie”. Po Mszy poszedłem z Antkiem na festyn. Wieczorem poszliśmy na „akcję”, uzbrojeni w noże w nocy poprzecinaliśmy sznurki we wszystkich snopkach. Boża kara ich nie minęła, trzy dni wiązali ręcznie snopki. W tę noc po północy spotkałem po raz pierwszy Michała. Wyglądał jak Yeti, olbrzymi, z talerzowcem na piersi, obwieszony granatami jak świąteczna choinka, z drewnianą kaburą na piętnastostrzałowy Mauzer. Antek zameldował o naszej „akcji”, Michał się tylko uśmiechnął. Spotkanie trwało nie dłużej jak pół godziny. Po przekazaniu Michałowi prowiantu, ruszyliśmy na Kuryłówkę, a Michał na Kulno. Długo nie mogłem się otrząsnąć po tym spotkaniu.

Szukając informacji o Aleksandrze Pityńskim, Pańskim ojcu, znalazłem pewną Pańską relację. „Będąc chłopcem odwiedzałem Go [Michała Krupę – przyp. KR] w jego leśnych bunkrach. Mając jedenaście lat widziałem go wolnym Partyzantem, była to zima 1958, razem z ojcem konno w siodłach, przez skutą lodem Tanew dostarczyliśmy Michałowi zaopatrzenie, lekarstwa, odprowadził nas z dwoma partyzantami konno”.

Na rok przed jego aresztowaniem odwiedziłem go z moim tatusiem. Grudzień 1958 r., konno najpierw saniami, potem w siodłach, dotarliśmy do jego bunkra w okolicy Charasiuk nad Tanwią, niedaleko Góry Gulajgowa. Przywieźliśmy prowiant, mydło, proszek na wszy i „Trybunę Ludu”. Było z nim jeszcze dwóch partyzantów. Po nieprzespanej nocy wcześnie rano odprowadzili nas konno do Tanwi, gdzie zostały sanie. Jadąc razem strzemię przy strzemieniu wzdłuż srebrzysto – białego koryta Tanwi, słońce rzucało długie nasze cienie na tafle lodu rzeki. Godzinami wpatrywałem się w tą poruszającą masę końskich nóg, szyi, głów, sylwetek w siodłach z erkaemami sterczących luf zawieszonymi na ramionach, z granatami przy pasach, z bagnetami w cholewach kawaleryjskich butów, wydłużone przez słońce sylwetki cieni jeźdźców, partyzantów, ostatnich polskich bohaterów. I wtedy poczułem się jednym z nich. Obraz ten zapadł mi głęboko w sercu, i dał ideę na monumentalną rzeźbę „Partyzanci”.

Czy są znane nazwiska lub pseudonimy współtowarzyszy „Pułkownika”? Co później się z nimi stało?

Na ostatnim spotkaniu w zimie z Michałem było dwóch ludzi, bywali z nim od czasu do czasu. Jeden był Kuba, wysoki, szczupły. Niski blondyn to był Jasiek. Nigdy ich więcej nie widziałem.

11 lutego 1959 r. w Kulnie koło Leżajska został schwytany jeden z ostatnich Żołnierzy Wyklętych – Michał Krupa.

Oficer UB, Adam Socha w swojej książce ku czci uczestnikom walk w obronie władzy ludowej – PRL „Czas gorących serc”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Rzeszów 1984 r., w rozdziale: „Pułkownik Krupa w potrzasku”, strona 129, tak mojego wujka, Michała, opisał – fragmenty cytatów:

…Ostatni z podwładnych „Wołyniaka” – bandyckiego dowódcy… Bo „Wołyniak”, gdy grunt zaczął mu palić się pod nogami i milicja, wspólnie z żołnierzami KBW, zaczęła coraz dotkliwiej deptać mu po pietach, sam palnął sobie w łeb, zaś część ludzi z jego OL-u, korzystając z lutowej amnestii w 1947r., wyszła z podziemia, oddała broń i rozeszła się do domów, mając dość krwi, nieszczęść i poniewierki.

Tylko „Pułkownik” …wciąż nie miał dość wojaczki… Naturalnie w „imię wolności i sprawiedliwości”, przeciw „komunie i jej sługusom”… Teraz my, z milicji, byliśmy górą. …Na każdy ich atak odpowiadaliśmy kontratakiem, na każdy napad, szeroko zakrojonymi działaniami operacyjnymi…Ubywało więc ludzi w oddziale „Pułkownika”.

Ale samozwańczy herszt nie rezygnował z podjazdowej wojny przeciw władzy ludowej. Został, praktycznie rzecz biorąc, sam. I sam, w pojedynkę, jak ranny, zagoniony wilk, próbował jeszcze kąsać… Latem koczował w leśnych bunkrach, zimą krył się w podleśnych zagrodach… Zdziczał, zdziwaczał, otępiał w tej swojej wielomiesięcznej samotności.

Ale postanowił się nie poddawać, choć były amnestie i abolicje. Trwał na tym swym straconym posterunku, w leśnej, zasańskiej głuszy… Najpierw wiec nad San pojechała grupa oficerów z komendy wojewódzkiej, potem ściągnięto do Kuryłówki milicyjne posiłki ZOMO, do pomocy dodano im milicjantów z komendy powiatowej w Leżajsku i z okolicznych posterunków MO… 11 lutego (1959), gdzieś koło jedenastej, sieć okrążenia wokół zagrody w Kulnie, gdzie miał znajdować się „Pułkownik” zaciągnięta była tak szczelnie, że nawet mysz nie miała prawa stamtąd sie wyśliznąć.

…Ale wiedzieliśmy dobrze, że poszukiwany tam jest … I że wraz z nim są w środku także inni domownicy, w tym dwójka małych dzieci. Przez urządzenia nagłaśniające wezwaliśmy „Pułkownika”, by opuścił dom. Odpowiedzi nie było… Minął kwadrans… Minęło 20 minut… Mijało pół godziny… Znów przez dudniące głośno w tej lutowej ciszy urządzenia nagłaśniające, wezwaliśmy „Pułkownika” do opuszczenia domu, choć już niejeden z nas zwątpił w to, by posłuchał tego wezwania.

Bo przecież chodziła między ludźmi taka fama, iż przysięgał, że bez walki ubekom się nie podda… I właśnie wtedy powoli otworzyły sie drzwi, wyszedł przez nie, garbiąc sie w niskim przejściu, ten, który przez lata cale był postrachem leżajskiego Zasania. Gdy się wyprostował sięgał głową strzechy. Zarośnięty, olbrzymi, szedł powoli w naszą stronę…

Ale widać było, że obserwuje z uwagą rozciągniętą wokół tyralierę milicjantów, z których niejeden tylko z opowieści rodziców znał krwawego watażkę znad Sanu, a teraz miał go przed sobą w całej okazałości… Z kieszeni śmierdzącej zastarzałym potem i przesiąkniętej dymem, brudnej kurtki, wyciągnęliśmy mu pięknego zadbanego Vis-a z kompletem naboi w magazynku, a z pleców zdjęliśmy nie mniej starannie wyczyszczony pistolet maszynowy. Tak, „Pułkownik” umiał dbać o broń…

Wspomina Pan w jednej z relacji, że Michał Krupa został zdradzony, zdrajca został zlikwidowany. Jak do tego doszło?

Po aresztowaniu Michała spotkałem go w sądzie w Przemyślu. Byłem z rodzicami na rozprawie, która trwała dwa tygodnie, potem odwiedzaliśmy go we więzieniu. Od ojca dowiedziałem się, że zdrajca został zlikwidowany jeszcze przed wyjściem Michała z więzienia, na ten temat nic więcej nie wiem.

Jaki przebieg miał proces? Jaki zapadł wyrok?

Przesłuchano setkę świadków, próbowano mu przypisać różne zarzuty, których nie był sprawcą.

Trybuna Ludu z dnia 1 grudnia 1959 r. pisała: „Wyrok w procesie bandyty Michała Krupy: skazany został na karę dożywotniego wiezienia”. Życie Warszawy w artykule „Bandyta skazany”, napisało „Krupa skazany został na karę dożywotniego więzienia, na mocy amnestii z 1952 roku i 1956 roku, sąd karę zmniejszył do 15 lat więzienia”. Oczywiście przed rozprawą sądową komunistyczna prasa pisała „laurki” ku czci Michała. Nowiny Rzeszowskie, „Ostatni Mohikanin w potrzasku”, Trybuna Ludu, „Bandyta z organizacji NOW przed sądem w Rzeszowie” . Głos Polski, „Krwawy bandyta z NOW przed sądem w Przemyślu”.

Kiedy wyszedł na wolność?

Michał siedział w Strzelcach Opolskich, z więzienia wyszedł w 1965 r. Był bardzo chory, zamieszkał u nas w Ulanowie. Lubił spać w stodole na sianie, jak twierdził, to mu przypominało jego młode lata. Często wracał wspomnieniami do partyzantki.

Jak potoczyły się jego losy po wyjściu z więzienia?

Po roku ożenił się z Janiną Tarnawską z Wólki Tanewskiej. Pracował na gospodarstwie i przy budowie mostu na Sanie w Ulanowie. Codziennie przychodził do nas. Zawsze w niedzielę po sumie przychodził z żoną do nas na obiad. Odwiedzałem go na Wólce Tanewskiej, często dawał mi swoje konie pod siodło, na których jeździłem.

Kiedy zmarł? Gdzie jest pochowany?

Zmarł w Ulanowie 24 sierpnia 1972 r. mając 52 lata. Został pochowany na cmentarzu w Ulanowie, blisko pomnika powstańców styczniowych.

Czy wyrok został unieważniony?

Nie! Janina Krupa, zwróciła się do sądu w Przemyślu o unieważnienie wyroku. Po jakimś czasie zmarła. W związku z tym przewodniczący składu sędziowskiego Sądu Wojewódzkiego w Przemyślu, Wydziału II – karnego, Stanisław Sielski, sędziowie SSW Marek Byliński, delegat SSR Marta Blonarowicz, protokolant Grażyna Fedyk, przy udziale prokuratora Prokuratury Wojewódzkiej Ryszarda Gromka, 14 września 1995 r. orzekli: „W związku ze śmiercią wnioskodawczyni, jak również faktem, iż nie otrzymane informacje o osobach, które […] mogłyby poprzeć wniosek Janiny Krupy o stwierdzenie nieważności wyroku postępowanie umorzono”.

Jak by Pan scharakteryzował Michała Krupę, jednego z ostatnich Żołnierzy Niezłomnych?

Michał był wspaniałym facetem. Pisał wiersze, grał na gitarze, pięknie śpiewał. Był Polakiem, patriotą do bólu. Wysoki, dobrze zbudowany i wysportowany mężczyzna, silny i odważny, zahartowany od młodości ciężką praca fizyczną. Z erkaemu nigdy nie chybił. Dla mnie był, jest i będzie bohaterem narodu polskiego – Bóg, Honor i Ojczyzna były kompasem jego tragicznego życia.

Po prowokacji ulanowskiej wobec Pana przeniósł się Pan do Krakowa.

Dostałem się do Studium Nauczycielskiego w Krakowie. Po roku zdałem pomyślnie egzaminy wstępne na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie, na wydział rzeźby. Ulanowa unikałem, była tam fama, że cały czas siedzę w więzieniu, a ja w tym czasie studiowałem.

W Pana biografii znalazłem informację: „Ze względu na partyzancką przeszłość najbliższej rodziny i zatargi z profesorem na uczelni nie mógł rozwijać swoich zdolności i niekwestionowanego talentu”. Czy informacje o Pańskiej Rodzinie dotarły do władz uczelni? I na czym polegały te zatargi z profesorem?

Zatargów na ASP z profesorami nie miałem, tylko na obronie dyplomu magisterskiego zaatakował mnie prof. Konieczny, bo nazwałem moją kompozycję husarza „Polska Nike”, a on zrealizował „Warszawska Nike”. Po prostu puściły mu nerwy. Doszło do wymiany ostrych zdań pomiędzy mną a Koniecznym. Dyplom zdałem z oceną – bardzo dobry (5). Fragment, który zacytowałeś, napisał Tadeusz Kumik, nauczyciel z Ulanowa, sugerując, że nigdy nie skończyłem ASP w Krakowie, po prostu przekłamany przekręt.

Po ukończeniu ASP zdałem sobie sprawę, że moje miejsce nie jest w Polsce, że moja twórczość nigdy tam nie będzie zaakceptowana. Wtedy trzeba było robić dla komuny pod ich dyktando. Postanowiłem wyjechać. Mama mi mówi: Jedź stąd synu, Polskę masz w sercu i za Polską idziesz, ale tak, jak nas niszczą, tak i ciebie zniszczą, jedź i nie wracaj. Cudem dostałem paszport, z wizą nie było problemów. 3 października 1974 r. odleciałem samolotem PANAM do USA z biletem w jedną stronę i myślą, że już nigdy nie zobaczę moich najbliższych. Bóg dał, że stało się inaczej.

Ciężko było zdobyć paszport?

Paszport dostałem w prozaiczny sposób. Gdy po raz pierwszy złożyłem wniosek o paszport, to mi wniosek odrzucono. Napisałem odwołanie i pojechałem do Stalowej Woli. Po wejściu do biura paszportowego wśród urzędników poznałem mojego kumpla z wioski obok Ulanowa. Był w stopniu kapitana. Razem graliśmy w piłkę, razem chodziliśmy do ogólniaka. Powiedział do mnie: „Mam tutaj twoje odwołanie. Dam ci szansę wyjechać, ale ty wcześniej wrócisz, niż myślisz, bo tam nie jest tak łatwo”.

Czy były próby zwerbowania Pana przez Służbę Bezpieczeństwa?

Nie było prób zwerbowania mnie do SB, były próby zniszczenia mojej kariery, dlatego wyjechałem z Polski, kto wie, może w sumie im o to chodziło.

Po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce Pański ojciec został internowany. Zagrażał „socjalistycznej ojczyźnie”?

Tatuś został internowany z paragrafu, że zagrażał Polsce Ludowej i nawoływał do zamieszek stosując groźby do władzy lokalnej. Z opowiadań kumpli z Ulanowa wiem, że przed stanem wojennym, po Mszy św. przed kościołem mówił, że jak coś się ruszy, to pół Ulanowa uzbroi.

Kiedy zmarli Pańscy Rodzice?

Tatuś, Aleksander Pityński, zmarł 16 grudnia 1994 r., mamusia, Stefania Pityńska 15 grudnia 1997 r.

Kiedy miały miejsce pierwsze odwiedziny Ojczyzny po wyjeździe?

Pierwszy raz do Polski przyjechałem po piętnastu latach, w 1989 r. Wtedy to ufundowałem i postawiłem na rynku w Ulanowie w miejscu publicznym pomnik w brązie – popiersie monumentalne Jana Pawła II, oczywiście bez zgody komunistycznych władz lokalnych.

Na obczyźnie stał się Pan światowej sławy rzeźbiarzem, stwarzając wiele monumentalnych rzeźb. Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie rzeźbiarskie?

Najważniejsze dla mnie jest to, że jestem monumentalistą.

Przygotowaniom odsłonięcia rzeźby „Partyzanci – I” w Bostonie towarzyszyła pewna aura konspiracyjności…

”Partyzanci I” realizowałem w latach 1979-1983. Gdy stały się sławne w prasie, były próby zatrzymania ich ustawienia w Bostonie. Dzień odsłonięcia lokalne władze nazwały Dniem Partyzantów.

Co stało się z rzeźbą „Partyzanci – I” w Bostonie?

Obecnie „Partyzanci I” stoją w Bostonie przed Muzeum Sztuki Współczesnej.

W przytoczonej powyżej Pańskiej relacji o wyprawie wraz ze swoim ojcem z żywnością do pozostającego na wolności Michały Krupy tak ją Pan podsumował: „Obraz ten zapadł mi głęboko w sercu, i dał ideę na monumentalną rzeźbę „Partyzanci”. Kogo przedstawia ta rzeźba?

Monumentalna kompozycja „Partyzanci” stanęła w Bostonie MA i w Hamilton NJ. Pomnik ten poświęciłem tym najwaleczniejszym synom Narodu Polskiego, zapomnianym przez świat. Poświęciłem go dla Michała, oddziałów: „Wołyniaka”, „Ojca Jana”, „Majki”, „Radwana”, „Mewy”, „Garbatego”, „Ponurego”, „Kotwicza”, „Hubala”, „Wierzby”, „Lisa”, „Babinicza”, „Mściciela”, „Kłosa”, „Rysia”, „Mściwego”, „Wilczura”, „Cacka”, „Drzymały”, „Harnasia”, „Ognia”, „Tarzana”, „Bohuna”, „Kudłatego”… i wielu im podobnych w oddziałach leśnych, w całej Polsce, dla bohaterów, których groby zostały wymazane z historii Polski. „Partyzantów” rzeźbiłem w 1979 r. Odsłonięcie było w 1983 r. w Bostonie. Dzień odsłonięcia senat i burmistrz Bostonu ogłosili Dniem Partyzantów. Jest on pierwszym na świecie pomnikiem Żołnierzy Wyklętych, którzy powinni się zwać Rycerzami Niezłomnymi. Zrealizowany i sfinansowany w USA, przez Amerykanów, nie przez Polonię.

„Partyzanci” to kompozycja rzeźbiarska, sfinansowana przez Sculpture Foundation i odlana w aluminium w 1980 roku w Johnson Atelier – Technicznym Instytucie Rzeźby w Princeton, NJ. Rzeźba jest o wymiarach: 10 metrów długości, 7 metrów wysokości, 4 metrów szerokości.

Kompozycja przedstawia pięciu uzbrojonych jeźdźców w szyku marszowym. Pięciu desperatów, którzy bardziej przypominają leśne widma i duchy, jak ludzi. Pięciu partyzantów, sponiewieranych, śmiertelnie zmęczonych, krwawiących w ciągłej walce, ucieczce, w potyczce, jadących na swych słaniających się z wyczerpania, wychudłych rumakach, ze spuszczonymi głowami, z własnymi myślami o tragedii Ojczyzny.

Kto się ukrywa pod sylwetkami pięciu jeźdźców?

Są to „Kula” Aleksander Pityński (mój ojciec), „Garbaty” Adam Kusz, „Majka” Stanisław Pelczar, „Pułkownik” Michał Krupa (mój wujek), „Wołyniak” Józef Zadzierski. Zbici razem, strzemię przy strzemieniu, jak wojenna maszyna, wielonogi dragon, wlokący się w bólu po nocnych leśnych bezdrożach. I tylko ich konie z wyciągniętymi sztywno szyjami, które już nic nie widzą, ale tylko węszą jak wilki i łapią w swoje rozwarte nozdrza wiatr wolności. To konie prowadza ich przez labirynty zdrady, pogardy i zapomnienia do wolnej Polski.

Tragiczni w swojej samotnej walce bez szans na zwycięstwo, zdradzeni przez świat, zapomniani przez Boga. Mimo to są pełni wewnętrznej siły walki. Walki aż do zwycięstwa. Ich wyprostowane ułańskie sylwetki w siodłach, jakby przykuci do swoich lanc gotowych w każdym momencie do szarzy na wroga.

Brakło mi w tej rzeźbie postaci młodego, jedenastoletniego chłopca… Żałuje Pan, że urodził się dopiero w 1947 roku? Że nie przynajmniej osiemnaście lat wcześniej?

Nie żałuję. Oni walczyli z bronią w ręku, ja także walczę, moją bronią jest moja sztuka, która uchroni ich od zapomnienia, stawiam im pomniki.

Pana patriotyczna działalność w Stanach Zjednoczonych nie przez wszystkich Polaków jest odbierana pozytywnie…

Nie przez wszystkich Polaków odbierana jest pozytywnie, i o to chodzi, sztuka to polityka, dlatego Niemcy i Ruscy wysadzali polskie pomniki. W Polsce są obywatele polscy, którzy nie są Polakami, którzy nas Polaków nienawidzą, nienawidzą patriotyzmu, którzy niszczą naszą wiarę, kulturę, opluwają naszych patriotów, zmieniają historię, mordują psychicznie i fizycznie Naród Polski. To oni nie odbierają mnie pozytywnie, i o to właśnie chodzi, ja wiem kim oni są i oni wiedzą, kim ja jestem.

Patrzę na to przez pryzmat trzech aspektów, polityczny, artystyczny i historyczny. Każda sztuka ma odniesienie polityczne i tak jak w polityce zwalczają się partie, tak i w sztuce konkurują ze sobą kierunki i style. Jest Prawdziwa Sztuka, oparta na talencie wizualnym, rozwijanym przez całe życie, krystalizującym Mistrza, i jest Antysztuka, antytalent, abstrakcja, oparta na filozofii międzynarodowego bolszewizmu lat dwudziestych, którego przedstawicielami byli Kandyjski, Malewicz, Pepsner, Gabo, większość „Szkoły Paryskiej”, zwerbowanych przez Trockiego dla bolszewickiej rewolucji w Rosji, dla bolszewickiej propagandy. Ich celem było zniszczyć kulturę Europy opartej na chrześcijaństwie, na kulturze Grecji, Rzymu, na kulturach narodowych. Ich eksperyment w Rosji po 1920 roku, po ich klęsce w wojnie polsko-bolszewickiej, załamał się i został zatrzymany i zniszczony przez Stalina, który przejął władzę i wybrał socrealizm w sztuce a „awangardę trockistowską” rozpędził po świecie. Kandyjski uciekł do szkoły Bauchas w Niemczech, a potem do Francji. Pepsner i Gabo dotarli do Ameryki. Trocki dostał się do Meksyku, gdzie został zamordowany na rozkaz Stalina. Tak skończyła się Antysztuka w Rosji, która dzisiaj kwitnie w Ameryce i atakuje świat. Po raz pierwszy zostałem zaatakowany w prasie w Ameryce przez Nowy Dziennik w Nowym Jorku w czasie realizacji pomnika „Katyń – 1940” dla Jersey City. W typowo bolszewickim stylu robiono prasowe nagonki w „listach do redakcji”, żeby zatrzymać budowę pomnika. W tym czasie Społeczny Komitet Katyński zbierał pieniądze wśród Polonii na pomnik katyński, a Nowy Dziennik zbierał pieniądze na Gazetę Wyborczą. Potem był atak na pomnik ks. Jerzego Popiełuszki, liderzy Kongresu Polonii w Nowym Jorku zablokowali postawienie go na Greenpoincie, w którym mieszkałem, więc postawiłem go w stolicy NJ w Trenton. W czasie postawienia pomnika „Armii Błękitnej” w Warszawie zaatakowała mnie Gazeta Wyborcza. Nic dziwnego, pomnik ten jest pierwszym pomnikiem na świecie upamiętniającym pogrom bolszewizmu. Pomnik odlany w brązie na wosk tracony z kolorową patyną jest nie do zrealizowania w tej chwili technicznie na świecie, bo odlewnia brązu Johnson Atelier już nie istnieje. Oczywiście „histerycy sztuki” Gazety Wyborczej tego nie są świadomi. Ostatnio dostało mi się za „Patriotę” w Stalowej Woli. W typowo bolszewickim stylu zaatakowała mnie Polityka z Gazetą Wyborczą. Większość moich rzeźb monumentalnych jest finansowana przez Amerykę, setki tysięcy dolarów ludzie inwestują w mój talent, w moją sztukę. To, że jestem „kontrowersyjny”, „niepokorny”, że wiem co robię, wiem kim jestem, że reprezentuję ASP w Krakowie, wydział rzeźby, którego dyplom magistra obroniłem z oceną bardzo dobry, że pracuję do dzisiaj w swoim zawodzie, uczę rzeźby ludzi z całego świata, że realizuję zamówienia pomników monumentalnych dla rzeźbiarzy z całego świata, że moje rzeźby są znane na całym świecie, że walczę nimi skutecznie o dobre imię Narodu Polskiego, przeciw zakłamywaniu historii i kultury, że manifestuję poczucie bycia polskim rzeźbiarzem, katolikiem i patriotą, dlatego jestem atakowany. Mam zasadę, że nie walczę z prasą. Obojętnie co piszą, dobrze czy źle, ważne jest że piszą, najgorsze jest przemilczanie. Dobra sztuka sama się obroni, jej orężem jest czas. Po tych, co mnie atakują dzisiaj, nawet smród nie zostanie. Pomniki są jak słupy milowe w historii narodu, milczą, lecz mówią przez wieki. Moim celem jest wycisnąć piętno polskiej monumentalnej rzeźby w sztuce światowej. Musimy tworzyć takie pomniki monumentalne, żeby inne narody wyczuły w nich temperaturę polskiej krwi, która przechodzi z pokolenia na pokolenie i jest wieczna i niezniszczalna.

Czy występował Pan do IPN o wgląd do swojej teczki, również teczki ojca, matki, wujka? Pytam w kontekście tego, jak duża była skala inwigilacji Pańskiej Rodziny już po 1956 roku?

Nigdy nie kontaktowałem się z IPN. Ale trzeba chyba to załatwić.

Jakie odznaczenia otrzymał Pański ojciec?

Wojnę skończył jako porucznik WP. Był odznaczony Medalem Wojska Polskiego trzykrotnie, Krzyżem Walecznych, Krzyżem Partyzanckim, Krzyżem AK, Odznaką Burza.

Jest Pan dumny ze swoich rodziców?

Dziękuję Bogu, że przyszedłem na świat w rodzinie partyzantów NZW, Polskich Patriotów. Uczyłem się od Nich, co znaczy „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Jestem dumny z moich Rodziców i mojej Rodziny, która walczyła o Polskę Wolną i Niepodległą, bez komuny i jej sługusów. Być Polskim Patriotą to Wielka Rzecz!